Print Friendly Version of this pagePrint Get a PDF version of this webpagePDF

Dwie małe podróże i do wygrania "Kulisy Kulinarnej Akademii"

Każdy z nas od czasu do czasu pakuje walizki lub plecak i wyjeżdża na chwilę dłuższą lub krótszą.
W poszukiwaniu spokoju i naładowania akumulatorów.
Każdy z nas lubi inny rodzaj wypoczynku.
I bardzo dobrze, bo inaczej Bałtyk w lipcu zamieniałby się w puszkę z sardynkami a na Giewont wjeżdżałaby przeładowana kolejka z sierpniowymi turystami w japonkach.
Każdy więc udaje się tam gdzie lubi i z kim lubi.
Z dziećmi, z żoną, z rodzicami lub kumplami.
Z biurem podróży lub bez. 
Jedziemy za granicę lub ruszamy w Polskę. 
Wyjeżdżamy  na wakacje, na ferie, na długi weekend, na zwykły weekend, na kilka dni, na tydzień i na dwa tygodnie.


Na plażę, na leżak, na zwiedzanie, na narty i na wieś.
Z bransoletką na ręce, która niezbędna jest również w samolocie, nie żeby coś miała wspólnego z paszportem. Współtowarzysze podróży muszą widzieć, że wakacje były "all inclusive"! No właśnie... dochodząc do sedna sprawy :)

Chciałam dziś przedstawić Wam dwa miejsca, w których zostawiłam serce, do których często wracam myślami i gdyby tam dawali takie bransoletki, to nosiłabym je z dumą przez okrągły rok!

źródło: http://domnalakach.pl 
Dom na Łąkach
www.domnalakach.pl

Magiczne miejsce w Beskidzie Niskim, stworzone przez Agnieszkę i Andrzeja, z zawodu psychologów, którzy uciekli z pędzących miast, zgiełku, korporacji i osiedli w miejscu, gdzie czas naprawdę płynie wolniej.

W pokojach nie uświadczycie telewizorów, ale jeśli Polska rozgrywa naprawdę_ważny_mecz i wśród gości znajdzie się zapalony kibic, Andrzej spod ziemi kabel wykopie i telewizor się znajdzie.

Kiedy gościliśmy w Domu na Łąkach, nie prowadziłam jeszcze bloga. Wtedy chyba nawet nie do końca wiedziałam, że istnieje coś takiego jak blog ;) Gdybym jednak moja przygoda z blogiem zaczęła się przed wizytą w tym cudnym miejscu, do jadalni wchodziłabym codziennie z aparatem. A tak mam dwa zdjęcia marnej jakości. Ale widać na nich to, co najważniejsze. Stół wspólny dla wszystkich. Przy tym stole do śniadania, obiadu i kolacji zasiadali goście i gospodarze. RAZEM. Posiłki przygotowywane były tuż obok w kuchni i na gorących patelniach panie wnosiły rano parującą jeszcze jajecznicę z grzybami, rozkładały na stole dżemy własnego wyrobu...  Na obiad przychodziliśmy jak do domu, do mamy. Na gorącą zupę i bardzo domowe drugie danie. Nigdy nie wiedzieliśmy czym gospodarze nas zaskoczą. Nigdy wcześniej ani później nie jadłam tylu potraw z grzybów. Byliśmy tam jesienią, w samym sezonie, a my rozkoszowaliśmy się tym w najlepsze. 


Po obiedzie na stoliku, który widać na zdjęciu, czekało ciasto z owocami i domowy kompot. To było takie fajne miejsce, przy którym zbierała się grupka osób, żeby niby o coś jeszcze zapytać,a tak naprawdę porwać kolejny kawałek wybornego ciasta :)

Zakochałam się tam w jeszcze jednej rzeczy. Na stole każdy kubek, łyżeczka i dzbanek, pochodziły z innego kompletu. Nic do siebie nie pasowało, a jednocześnie wszystko razem tworzyło niezwykły klimat babcinej kuchni. Wtedy sobie pomyślałam, że chciałabym tak mieć w domu :) I jak przyjdzie do mnie przyjaciółka na kawę to wcale nie musimy pić z identycznych filiżanek i równo mieszać takimi samymi łyżeczkami.


Dom na Łąkach to tak naprawdę trzy domy. 
źródło: http://domnalakach.pl
Mieszkaliśmy w Domu za potokiem, z takim oto widokiem z okna:

A w wolnym czasie, podczas leniwego spaceru można było stanąć oko w oko z małym bykiem. 

Lub na wąskiej drodze między Izbami a Banicą spotkać samotnie spacerującego Jana Marię Rokitę :)




Alchemik 

źródło: http://alchemik.com.pl

Miejsce nietuzinkowe we wsi Wolimierz, na końcu świata, ale ciągle w Polsce. W Górach Izerskich.  Gospodarze... jakby ich nie było. Otwarci, wyluzowani. Tacy, którzy niejedno w życiu widzieli i nic ich już nie zadziwi. Alchemik to miejsce alchemiczne na wskroś. Przekraczając próg starej poniemieckiej szkoły, wchodzimy do pomieszczeń, których na co dzień nie zwykliśmy oglądać. Jest dużo czerwieni, butelkowej zieleni. Cała ściana półek z książkami. Dwa miesiące to mało, żeby je wszystkie przeczytać. A pozycji mnóstwo i to nie jakieś tam starocie! 

Do stołu codziennie nam podawał sławny Wienio. Człowiek taki, z którym chce się zapalić pierwszego papierosa w życiu. Pierogów takich jak tam nie jadłam do tej pory. Zmieszane w jednej misce, z kaszą gryczaną i z mięsem. Zjesz trzy i ledwo zipiesz, ale wciskasz kolejne, bo wiesz, że jutro się nie powtórzą, a w domu takich samych nie zrobisz. Albo tosty na śniadanie Niby zwykłe tosty. Ale dał Wienio jakiejś czerwonej pasty do środka i już smakują jakoś inaczej. Wienia w Alchemiku już nie ma, ale w kuchni ponoć jeszcze lepiej się dzieje!



I alchemia w pokojach, na przykład w takim zwanym "bzykroomem" ;)
A jak już człowiek naje się po kokardę, to może wyruszyć Wolimierz pozwiedzać. 
A długi on i pokręcony. Domy rzadko rozsiane. Takie z malwami w ogródku. 
A między domami łąki i krowy na łąkach.



Zapraszam na mały konkurs, 
w którym do wygrania jest książka Marka Brzezińskiego 
"Kulisy Kulinarnej Akademii"


Jeśli tym razem chcesz odwiedzić sławną Akademię Kulinarną "Le Cordon Bleu",
 zostaw w komentarzu opis 
swojego ulubionego pensjonatu lub agroturystyki w Polsce.

Miejsca, w którym czas wolniej płynie wolniej, 
które słynie z wyjątkowo dobrego jedzenia,
a które chciałabyś/chciałbyś polecić innym. 

Kilka obowiązujących zasad:
  1. Odpowiedzi (krótki opis, link do polecanego miejsca),proszę umieszczać w komentarzach pod tym postem lub publikować na tablicy bistro mamy na FB.
  2. Konkurs trwa do piątku, tj. do 8 marca 2013 r. do godz. 20.00.
  3. Książkę otrzyma osoba, której komentarz pod tym postem lub umieszczony na FB, jednoosobowe jury w mojej osobie uzna za najciekawszy :)
  4. Anonimowych uczestników proszę, aby podpisali się nickiem/imieniem. W przypadku wygranej będzie mi łatwiej poinformować o tym na blogu. 
  5. Wyniki ogłoszę na blogu najpóźniej do poniedziałku, tj. do 11 marca 2013 r.
  6. Wolałabym przesyłki nie wysyłać za granicę, więc proszę w tym względzie o wyrozumiałość.
  7. Osoby, które zostaną nagrodzone wyrażają zgodę na przekazanie mi drogą mailową danych adresowych do wysyłki
  8. Będzie mi bardzo miło jeśli polubisz mój fan page na FB, ale nic na siłę i nie jest to warunek niezbędny. 
Zapraszam do podzielenia się swoim ulubionym miejscem na mapie Polski :)


12 komentarzy:

  1. boskie miejsca, dziękuję, że się nimi podzieliłaś, my właśnie takich na rodzinne podboje szukamy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonimowy5/3/13

    Moje miejsce to Kozia Baba :) Gdybym miała napisać za co konkretnie ją kocham, nie umiałabym wybrać. Jest tam wszystko czego potrzebuje dusza, która na kilka dni ewakuuje się z miasta. Jest cisza, jest spokój, są zwierzęta, są mili gospodarze i jedzenie pierwsza klasa :)
    http://www.koziababa.pl/
    Pozdrawiam,
    Magdalena :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja to bym chciała o Chacie W Lesie... Niedaleko Opola, w środku lasu, wśród śpiewu ptaków, otoczona dwiema łąkami osada zaledwie ośmiu gospodarstw, a na jej skraju Chata W Lesie. O niej już dużo tutaj http://www.bistromama.pl/p/majlajf.html, więc ja tylko mogę podpisać się pod wszystkim, co o chacie BistroMama napisała. Jeśli ktoś ma dość pośpiechu, otaczających spalin samochodów, gwaru miast i zgiełku ruchliwych ulic, to tutaj z pewnością zapomni o tym wszystkim. Tam czas rzeczywiście płynie wolniej, do najbliższego sklepu najlepiej dojechać rowerem duktami leśnymi ok. 4 km po drodze mijając paśniki dla zwierzyny, ambony, piękny stary drzewostan, spomiędzy którego wyglądają na nas ciekawskie jelenie i sarny. A właśnie te jelenie... we wrześniu oprócz corocznego wysypu grzybów odbywają się tu absolutnie genialne i wyjątkowe koncerty - rykowisko, czas, kiedy zwierzynie szaleją hormony i nie sposób to zlekceważyć nawet największemu mieszczuchowi :) Coś wspaniałego! A jeśli chodzi o grzyby, to pamiętam kilka lat z rzędu, kiedy grzybów było tyle, że zamiast z koszykami, do lasu weszliśmy z taczkami! Tyle tego było, że łapaliśmy się tylko za głowę, kto to wszystko później obrobi! :) No więc w Chacie W Lesie tylko właśnie ot takie problemy zaprzątają głowę. Cała reszta się tu nie liczy. No może jeszcze tylko to, że kiedyś trzeba będzie wracać do domu :(

    OdpowiedzUsuń
  4. Są takie miejsca, do których się wraca, są takie, do których powracamy tylko myślami, bo odległe są niebywale w sensie fizycznym, a co roku gdy wspominamy jedynie wakacyjne wyprawy.
    Do AgroKotliny trafiliśmy całkiem przypadkowo. Szukaliśmy przyjaznego, wyjątkowego miejsca z klimatem, bo gdzie można pojechać z malutkim dzieckiem??? Chcieliśmy w góry, zakupiliśmy dla 1,5 rocznej córci nosidło turystyczne i pełni obaw pojechaliśmy na koniec świata... na koniec... po wielogodzinnej jeździe, gdy wreszcie dojechaliśmy do Kamieńczyka, nadal nie byliśmy na miejscu, samochód wspinał się na górę wąską drogą, szukaliśmy adresu. Znaleźliśmy go na samym końcu drogi, tuż obok granicy z Czechami, tuz obok starego drewnianego kościółka i starutkiego cmentarza, naszym oczom ukazał się wspaniały widok prosto z góry, padał deszcz i świeciło słońce.
    Miejsce to było magiczne, z obłędnymi widokami, z łąką, z ogrodem, z psami, z bardzo życzliwymi gospodarzami, którzy uciekli z Wrocławia właśnie tam, by żyć inaczej. Pełni pasji stworzyli to miejsce.
    Dom był mocno eklektyczny, z barwnymi pokojami, my spaliśmy "pod papugami", z zagospodarowanymi na jadalnię i kuchnię stajniami, murowanymi, z niesamowitym starym, ceglanym sklepieniem. Przywitał nas dym i zapach wędzonego, jak potem się okazało, sera własnej produkcji. Jadaliśmy tam tylko śniadania a każde było inne, pełne ciepła, produktów własnej produkcji, pomysłowych dań, godzinowo dostosowane do naszych potrzeb, w końcu jedliśmy i ruszaliśmy na szlak.
    Córcia była zachwycona swobodą, zielenią i psiakami biegającymi dookoła.
    Wiele razy marzyłam o tym by tam wrócić na święta, na majówkę, ale jak na razie z racji finansów i odległości to tylko sfera marzeń. Podsyłam link i Pozdrawiam cieplutko. Ciesze się, że znalazłam Twój blog i zostanę tu na dłużej.

    http://agrokotlina.wordpress.com/o-nas/galeria-zdjec/

    Wiewióra

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam. Jeśli chodzi o moje magiczne miejsce to jest nim "Lipowa Dolina" w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą. To miejsce już na zawsze będzie kojarzyć mi się z MIŁOŚCIĄ. Po pierwsze było to wymarzone i wyśnione miejsce na naszą poślubną podróż, a po drugie jest absolutnie do zakochania się - i to od pierwszego wejrzenia. Klimatyczne i romantyczne. Dojeżdzając do chaty wąskim, tajemniczym wąwozem miałam wrażenie że przenoszę się do magicznej krainy, do mojej bajki :) Samo otoczenie domu, czyli stare wiejskie chaty, hamak zawieszony na starych lipach, z daleka od całego świata wprowadziło nas w niesamowity klimat. Nigdzie indziej nie jadłam w październiku tak pysznych, soczystych malin i nie stąpałam po tak różnokolorowym dywanie z liści. W samym domu jest równie niepowtarzalny, swojski klimat. Duże kanapy, pokój elfów, albo toskański, kominek, książki, wino, swojskie i pyszne jedzenie, a na parapetach konfitury i przetwory przygotowywane przez gospodarzy. Nie chcę Wam jednak za dużo zdradzać, bo będziecie znali już wszystkie zakamarki tego pięknego miejsca. A przecież największa radość w odkrywaniu ich samemu. Ja już tęsknie za tym miejscem i nie mogę doczekać aż wrócę tam ponownie.

      Usuń
    2. Proszę o kontakt ze mną w sprawie książki :) Pozdrawiam!

      Usuń
  5. Witam. Jeśli chodzi o moje magiczne miejsce to jest nim "Lipowa Dolina" w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą. To miejsce już na zawsze będzie kojarzyć mi się z MIŁOŚCIĄ. Po pierwsze było to wymarzone i wyśnione miejsce na naszą poślubną podróż, a po drugie jest absolutnie do zakochania się - i to od pierwszego wejrzenia. Klimatyczne i romantyczne. Dojeżdzając do chaty wąskim, tajemniczym wąwozem miałam wrażenie że przenoszę się do magicznej krainy, do mojej bajki :) Samo otoczenie domu, czyli stare wiejskie chaty, hamak zawieszony na starych lipach, z daleka od całego świata wprowadziło nas w niesamowity klimat. Nigdzie indziej nie jadłam w październiku tak pysznych, soczystych malin i nie stąpałam po tak różnokolorowym dywanie z liści. W samym domu jest równie niepowtarzalny, swojski klimat. Duże kanapy, pokój elfów, albo toskański, kominek, książki, wino, swojskie i pyszne jedzenie, a na parapetach konfitury i przetwory przygotowywane przez gospodarzy. Nie chcę Wam jednak za dużo zdradzać, bo będziecie znali już wszystkie zakamarki tego pięknego miejsca. A przecież największa radość w odkrywaniu ich samemu. Ja już tęsknie za tym miejscem i nie mogę doczekać aż wrócę tam ponownie.

    OdpowiedzUsuń
  6. O matko, Justyna, już bym chciała się pakować i jechać.
    Cudne miejsca.
    Dziękuję Ci za ten wpis, dobrze jest znać takie adresy:*

    OdpowiedzUsuń
  7. Jeszcze kilka lat temu ulubionego miejsca do spędzania wakacji nie miałam. Wszystko się zmieniło z chwilą przeprowadzki znad morza do centrum Polski. Teraz zdecydowanie najlepszym miejscem do spędzania wakacji jest mój rodzinny Gdańsk, plaża i molo w Brzeźnie. Niestety nie mogę polecić żadnych kwater, czy pensjonatu. Nigdy z takowych nie korzystałam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Andźka - powiem tylko jedno! Zazdroszczę Ci jak diabli :))) pozdrawiam :)

      Usuń
  8. Witam. Chciałabym polecić gospodarstwo agroturystyczne Państwa Bocheńskich w miejscowości Powidz. Wspaniałe miejsce do wypoczynku z całą rodziną, daleko od miejskiego zgiełku. Miejsce to chciałam polecić szczególnie na wypoczynek z dziećmi, dla których gospodarze przygotowali dużo atrakcji. Na terenie jest wspaniale urządzony plac zabaw, a także pokój zabaw pozwalający na świetną zabawę nawet w deszczowe dni. Każde dziecko może się zaprzyjaźnić z mieszkającymi tam zwierzętami, a gospodarze chętnie angażują dzieci do wspólnej opieki nad nimi. Niedaleko, bo niespełna 200 metrów od gospodarstwa, za wąskim pasem lasu, znajduje się niewielka plaża nad jeziorem Niedzięgiel. Plaża jest pięknie położona, pomiędzy wodnymi szuwarami, a zejście do wody długie i łagodne. Ponadto wspaniałe, domowe posiłki oparte na własnych uprawach, sezonowych warzywach i owocach. Do śniadania obowiązkowo kozie mleko, a na podwieczorek pieczone ciasto z owocami. Cały nasz wyjazd do Państwa Bocheńskich był niezwykły, a do dziś wspominamy wspólne wieczory przy ognisku i muzyce akordeonu.

    http://www.wakacjepowidz.pl/

    Ewa

    OdpowiedzUsuń

www.VD.pl
Copyright © bistro mama , Blogger