Print Friendly Version of this pagePrint Get a PDF version of this webpagePDF

Czy przekąski to ZŁO?


Słowem wstępu...
Kilka dni temu wróciłam z Warszawy. Ale zanim wróciłam, musiałam tam dotrzeć. Odkąd pociągi relacji Opole-Warszawa wróciły na starą trasę, podróż do stolicy to czysta przyjemność. A przynajmniej tak mi się wydawało ;) Wsiadłam do pociągu o 6.22, ruszyliśmy... i stanęliśmy.
Chciałabym napisać, że stanęliśmy w polu, ale stanęliśmy jeszcze w mieście. 5 minut, 10 minut... no ok, jakiś inny pociąg musi przejechać, bo przecież jakoś tak to działa. Ale po 15 minutach odzywa się męski głos i informuje podróżnych, że sieć trakcyjna się splątała (daję rękę uciąć, że dokładnie tak się wyraził) i prosi o cierpliwość, ponieważ musi się zebrać specjalna komisja, która oceni czy możemy kontynuować podróż. Acha. Po kilku minutach uprzejmy głos poinformował nas ponownie, że nastąpi "bezpieczne przeprowadzenie pasażerów do następnego pociągu, który ze stacji Opole Główne wyjedzie o 7.36 i w związku z tym prosi się o zabranie bagaży i spokojne przemieszczanie się w kierunku pierwszego wagonu". Wszyscy wstali, ubrali się, zabrali mniejsze lub większe bagaże i zaczęli powoli przesuwać się do przodu. Przez okno mogliśmy pooglądać bardziej ważnych i mniej ważnych panów z komisji. Jedni mieli pomarańczowe kamizelki, a inni płaszcze prochowce i aktówki pod pachą. Staliśmy tak w korytarzach, między siedzeniami, szydząc trochę, że znowu pogoda zaskoczyła drogowców. Podjęłam decyzję, że jeśli mam się przesiąść na następny pociąg to ja już podziękuję, bo na 10.30 to ja na pewno nie zdążę. I tu nastąpił jakiś cud, bo głos z megafonu czy z czego tam, powiedział, że możemy wracać na miejsca, podróż będzie kontynuowana :) Dotarłam na miejsce z jedynie 5-minutowym opóźnieniem.


 A już na miejscu....
... miałam okazję posłuchać jakie jest stanowisko Zespołu Ekspertów dotyczące roli przekąsek w zdrowym żywieniu.

Organizatorem spotkania był portal Oh!me.pl, prowadziła oczywiście Małgorzata Ohme (jaka ona drobna i piękna!), a stanowisko ekspertów przedstawiły dwie panie: prof. Jadwiga Charzewska z Instytutu Żywności i Żywienia oraz prof. Anna Gronowska-Senger ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Grono słuchaczy to głównie mamo-blogerki, w tym ja :)

To kilka haseł, które zanotowałam podczas debaty w swoim kajeciku:
  • Nie jemy regularnie.
    Duża część społeczeństwa je tylko 2-3 posiłki dziennie, część je powyżej 6 posiłków. Na szczęście są i tacy, który jedzą 4-5 posiłków, zachowując regularne 3 godzinne przerwy pomiędzy nimi. I oby świadomość tego, że regularne spożywanie posiłków jest ważne, rosła!
  • 85% uczniów spożywa niezdrowe przekąski.
    Czyli wszystko to, co dziecko dorwie za kieszonkowe w sklepiku, co dostanie w ramach śniadania z domu, a co jest często nafaszerowane cukrem albo solą, spulchniaczami i inną chemią. Bo przecież lepiej żeby zjadło 7daysa niż nie zjadło nic... lepiej żeby wypiło Playa niż nie wypiło wody, bo wody nie lubi. 
  • Przekąski to nowy zwyczaj.
    Od kiedy sklepy zalała fala zachodnich słodyczy, a polski przemysł spożywczy dołożył swoje, żyjemy w innej niż kiedyś rzeczywistości. Kiedyś dzieci dostawały słodycze od święta, kiedy rodzicom udało się je kupić na kartki. Przekąski stanowiły owoce z babcinego sadu, ewentualnie kromka chleba posmarowana gęstą śmietaną i posypana cukrem. Wypasem był kogel mogel ukręcony z żółtek, a z dodatkiem kakao to już był mega deser!
  • Nie uciekniemy od podjadania.
    To coś jak smartfony, fejsbuki czy gry komputerowe. Trzeba się z tym pogodzić, że są i że będą kusić. Od nas zależy, czy wybierzemy mądrze. Orzechy zamiast batoników, jogurt naturalny z pokrojonym bananem zamiast pistacjowego jogurtu do picia, wodę zamiast soków nafaszerowanych syropem glukozowym. 
  • Kiedy przekąska staje się posiłkiem...
    Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale warto o tym wiedzieć. Najprościej mówiąc przekąska to produkt jednego gatunku, czyli taki "mono", a nie złożony jak na przykład kanapka :) Jogurt może być przekąską, ale jeśli dołożymy do niego granolę i owoce stanie się posiłkiem.  

Od siebie dodam:
  • Przede wszystkim bardzo ucieszyło mnie to, co powiedziały obie Panie profesor. Zaprezentowały nową piramidę żywienia dla dzieci. Na samym dole, czyli tym najważniejszym piętrze (podstawie), znalazły się warzywa, dopiero później pieczywo i węglowodany. To ogromna zmiana na plus. W sumie to cieszą mnie tutaj dwie rzeczy :) Pierwsza to właśnie te warzywa na miejscu pierwszym, a druga to pieczywo, którego zostało zachowane dość wysoko. Tutaj mogą się posypać na mnie gromy, ale ja jestem i będę zwolenniczką pieczywa. Chleba na zakwasie, bułek z ziarnami. I choć wszyscy krzyczą teraz, że gluten to złoooo, że od pieczywa się tyje, to ja wiem swoje i koniec! Nie zrezygnuję z pieczywa. Nie jem pół bochenka dziennie. Jem kromkę rano, ewentualnie drugą w pracy lub na kolację. Nie wyobrażam sobie jajecznicy bez kromki chleba, ogórka kiszonego bez chleba ze smalcem od czasu do czasu, grzanek w zupie czosnkowej. Kanapka do szkoły to lepszy wybór niż wspomniany gdzieś tam 7days.
  • W debacie pojawił się też temat cukru i jego zamienników. Próbowałam, eksperymentowałam i stwierdziłam, że cukier w domu zostaje. Lubię gotować, lubię piec i jak do domowego ciasta drożdżowego dodam cukier a nie ksylitol to naprawdę świat się nie zawali. I kiedy jem takie ciasto, to wiem, że jem: mąkę, mleko, cukier, masło, drożdże i jajka. Nic więcej. Naprawdę wolę od czasu do czasu tak niż faszerować się skrobią modyfikowaną, karagenem, gumą ksantanową lub guar, laktonem kwasu glukonowego czy sorbinianem potasu... Uważam, że to jest prawdziwe zagrożenie i na to powinniśmy dziś patrzeć, a nie zastanawiać się czym zastąpić mąkę w cieście ze śliwkami albo czym posłodzić budyń z nasion chia. 
  • Byłabym nieszczera wobec siebie i wobec Was, pisząc, że moje dzieci noszą w plecakach homemade-eco-batoniki, jedzą tylko jogurty naturalne, a w czasie przerwy chrupią suszone owoce... Nie skłamię tylko jak napiszę, że piją wodę. Piją w sumie tylko wodę, zero soków (chyba, że sami wycisną), zero napojów gazowanych. Ale czasami jedzą lizaki, czasami kinderki, czasami serki do picia. Ale to tylko ode mnie (jak i od każdej innej matki) zależy, jak często i w jakich ilościach im pozwolimy. Nie chcę dać się zwariować. 
  • Na koniec mała opowiastka. Pracowałam kiedyś jako opiekunka dzieci w Anglii. Kiedy do nich przyjechałam, przywiozłam im nasze tradycyjne czekoladki z Wedla i kilka paczek kamyczków, czyli orzeszków w kolorowej polewie. Kto ich nie jadł w dzieciństwie? Takie polskie one mi się wydawały, idealne na prezent dla dzieci ;) Matka wzięła do ręki i powiedziała: too much E-s. I na moich oczach wszystkie wywaliła do samowysuwającego się kosza na śmieci. Zamurowało mnie, ale to była moja pierwsza poważna lekcja na temat chemii w jedzeniu. W domu panował całkowity zakaz jedzenia słodyczy. Czasami rodzice pozwalali na coś małego w niedzielę. Efekt był taki, że starsza córka (wtedy 11-letnia), kupowała słodycze poza domem, a ja sprzątając jej pokój, trafiałam na przeróżne opakowania po czekoladach, lizakach, chrupkach, poupychane w najdziwniejszych miejscach. Dziś ona ma 21 lat i mam ją wśród znajomych na FB. Uwierzcie, że jestem od niej szczuplejsza. 
Podsumowanie jest takie, że umiar jest najważniejszy. Chcę zachować umiar, nic więcej. A stopniowe, dobrowolne zmiany w diecie dotyczące przekąsek, oparte na mądrych wyborach, to droga do zdrowego żywienia i zdrowszego życia. 

5 komentarzy:

  1. Idealny post i utożsamiam się z Twoim podejściem :)
    Anegdotka dotycząca pracy w Anglii mnie rozbawila :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że nie jestem odludkiem w takim podejściu :)

      Usuń
  2. Nie bardzo rozumiem jak można wyrzucić słodycze i to w obecności ofiarodawcy. Moja córka też czasem dostaje słodycze, których nie może jeść ze względu na uczulenie ale nigdy nikomu nie zrobiłam takiego afrontu. Po prostu zjadamy to później sami (córce dajemy w zamian coś innego) albo dajemy to innej osobie, o której wiemy, że je słodycze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że to inna kultura. Choć Anglicy są bardzo grzeczni i nawet jak są o coś źli to tego nie okazują wprost, tak w tym przypadku mama pochodziła z Ameryki Południowej i miała zupełnie inny temperament niż jej rodacy. Była bardzo chłodna kobietą i nie miała żadnych problemów z mówieniem wszystkiego wprost. Może tak i lepiej ;)

      Usuń
  3. Ciekawy wpis i bardzo wartościowy. Temat zdecydowanie na czasie :)

    OdpowiedzUsuń

www.VD.pl
Copyright © bistro mama , Blogger